"Boska" nieboska ?


„Boska”czy nieboska ?

W chicagowskim teatrze Fundacji Kopernikowskiej mieliśmy okazję zobaczyć wybitną kreację aktorską Krystyny Jandy w sztuce Petera Quiltera „Boska”. Sztuka ta jest dramaturgicznie bardzo prosta, jak każda bulwarowa komedia. Niby nic godnego uwagi. W czasie spektaklu oglądamy sceny z życia ekscentrycznej artystki. Wzorem dla postaci „Boskiej”
w tej sentymentalnej komedii jest madame Florence Foster Jenkins, która pozbawiona talentu muzycznego bawiła publiczność w latach 30-tych, występując na najlepszych scenach Stanów Zjednoczonych. O pani Jenkins napisano kilka sztuk teatralnych. Podobnych do Madame Jenkins artystów było i jest bardzo wielu. Jednak to, co pokazuje nam Krystyna Janda dotyka samej istoty sztuki teatralnej i jej tajemniczego misterium w którym poprawność wykonania nie jest sprawą najważniejszą. Tajemnicze porozumienie jakie następuje między widownią a artystą jest w teatrze sprawą najistotniejszą. Publiczność odczytuje intuicyjnie zaszyfrowany przekaz konwencji, jaką będzie posługiwał się artysta i go akceptuje, albo odrzuca. Publiczność kochała występy Madame Jenkins.
Na nic się zdają ostrzeżenia krytyków teatralnych, czy fachowców obdarzonych genialnym słuchem muzycznym. Publiczność teatralna mająca bezpośredni kontakt z artystą ma własne zdanie i potrafi uwielbiać artystę wbrew wszelkim sugestiom tak zwanych „fachowców”. Publiczność chicagowska wychodząc z przedstawienia „Boska”, podziwia Krystynę Jandę za jej interpretację aktorską, ale prawdopodobnie zaakceptowałaby również samą Madame Jenkins fałszującą słynne arie na scenie teatru. Zresztą nie byłoby w tym nic nagannego. Teatr kocha bardziej osobowość artysty niż poprawność wykonania i zgodność interpretacji z kanonami jakie tworzą teatralni krytycy.
Jeżeli fałszujący śpiewacy nie muszą być przedmiotem naszych zmartwień, to już fałszujący politycy powinni budzić nasz powszechny niepokój. Występujący przed publicznością polityk jest również aktorem w chwili kiedy próbuje pozyskać akceptację wyborców dla własnych, nieraz „fałszywych” pomysłów . Osobnik mający taką teatralną siłę przekazu, która działa na publiczność, ma kilkakrotnie większe szanse na przekonanie słuchaczy od kandydatów przewyższających go rozumem, wykształceniem czy odpowiedzialnością. Od czasu, kiedy za kampanie wyborcze i przemówienia publiczne wzięli się reżyserzy od takiego „teatralnego” wizerunku, to publiczność, czyli wyborcy, są uwodzeni przez sztucznie stworzoną osobowość kandydata. Taką „sztuczną” osobowość kandydata tworzą obecnie całe ekipy znające tajemnicę techniki uwodzenia przyszłych wyborców. Współczesna, polityczna Madame Jenkins, która zamierza ubiegać się o aprobatę wyborców, nie jest już taka naiwna i nieszkodliwa jak estradowa Madame Jenkins. W sympatiach politycznych nie mamy takiego komfortu jak w teatrze, czy na sali koncertowej. W teatrze uzależniamy się od sztuki uwodzenia aktorów, tylko na czas trwania przedstawienia.
W polityce jeżeli wyborcy padną ofiarą sztuki uwodzenia polityka, to nie mogą się od niego uwolnić przez wiele lat. Walka o władzę nad naszymi uczuciami zaczyna się na wiecu wyborczym, ale konsekwencje tego uwodzenia mogą być dla nas bardzo przykre i odczuwalne przez dziesiątki lat. Szczególnie ostrożni przed poddawaniem się takim nastrojom i kierowania pierwszym wrażeniem, powinni być ci z nas, którzy nie posiadają zdecydowanych poglądów.
To o ich „uwielbienie” walczą współcześni reżyserzy politycznych estrad.
Jednak bardzo często się zdarza, że po zwycięstwie wyborczym taki nasz „boski” artysta , bywa zupełnie „nieboski” jako minister, premier, czy prezydent. W czasie trwania przedstawienia teatralnego możemy bez obaw oddać się magii osobowości artystów i zatracić w ogromnej dla nich sympatii. W czasie podejmowania decyzji politycznych, musimy jednak być chłodni i kierować się rozsądkiem.
Wybaczmy aktorom drobne zafałszowania jeżeli mają silną osobowość, ale nie wybaczajmy fałszu politykom.

29 styczeń 2008

www.wojciechborkowski.com