Czy w Polsce rok ma 11 miesięcy ?


Czy w Polsce rok ma 11 miesięcy ?

Prowadzenie interesów z Polską w maju jest bardzo trudne. Ten piękny miesiąc Maj praktycznie wypada z kalendarza. Dni wolne na początku maja i pod jego koniec czynią z niego najdłuższy weekend we wschodniej Europie. Polska należy do tych „szczęśliwych” krajów w którym banki nie pracują w soboty, prawdopodobnie ze względu na święto właścicieli, ale również nie pracują w niedzielę, ze względu na święto katolickie. W Polsce 85 procent banków jest pod obcą kontrolą. W Stanach, banki mamy otwarte cały tydzień. Jednak marzenia o sjeście są pozostałością po PRL-u i są przenoszone jako „dziedzictwo narodowe” na kolejne pokolenia. Gdyby tak w środku tygodnia znaleźć okazję do celebrowania innego święta, na przykład środę uczynić świętem światowego globalizmu, to w Polsce cały tydzień byłby nieustającym świętowaniem. Ten „wieczny spokój” w czasie dni wolnych i urlopu zdaje się być również marzeniem Platformy, która na spędzanie dni wolnych wybrała Peru. Kolicjantów z PSL nie zabrano na wycieczkę w ilości ich satysfakcjonujcej, ale zabrano własne żony.
Ten wolny od pracy miesiąc maj mógłby zostać wykorzystany z pożytkiem do nadrobienia strat w przyroście naturalnym, który zapowiada wyludnienie Polski za parę lat. Jednak wygoda i moda na samotnych, utrzymują tak niski przyrost naturalny, że skończy się to prawdziwym problemem dla Polski. Wielu młodych ludzi chyba czeka na ten powszechny dobrobyt.
O tym, że Polska zasługuje na dobrobyt wspominał nawet kandydat na premiera, Donald Tusk. Jak na razie, to nie widzimy błogosławionych skutków dobrobytu, ale mamy za to długie święto w miesiącu maju.
Tematem medialnym w tym miesiącu jest sprawa sądowa przeciwko politykom Samoobrony oskarżonym o wykorzystywanie seksualne Anety Krawczyk. Afera jest znana pod hasłem „seks za pracę”.
Na tle krajów cywilizacji zachodniej to polscy politycy wypadają blado w ekscesach seksualnych. Tylko Samoobrona próbuje ratować „męski” honor polityków tej części Europy. Jednak i te podboje Samoobrony w wykonaniu medialnych gwiazd tej partii politycznej wydają się naciągane i reżyserowane przez media. Nareszcie dobiega końca ten proces sądowy który od początku budził mieszane uczucia telewidzów. Sama praca w polityce jest już zajęciem w pewnym sensie seksualnym. Politycy przecież wykorzystują naiwność wyborców i po akcie wyborczym, w którym zmaltretowany wyborca oddaje im swój głos, politycy porzucają wyborcę i zajmują się parlamentarnymi rozrywkami ku uciesze własnej i nowej rzeszy zniewalanych kibiców.
Sam przebieg tego zjawiska jest emocjonalnie bardzo zbliżony do aktu seksualnego, a politycy przypominają zwierzaki z zakodowaną genetycznie potrzebą dominacji nad stadem.
Sensacją tygodnia jest zapowiedź pani Wandy Łyżwińskiej, która ma przedstawić w sądzie „intymne listy” bohaterki seksafery do jej męża Stanisława Łyżwińskiego.
Według Wandy Łyżwińskiej pani Aneta Krawczyk miała proponować jej mężowi seks „sado-masochistyczny”? Według karnisty prof. Mariana Filara: ”zmieniłaby się sytuacja Anety Krawczyk. Z ofiary stałaby się sprawcą przestępstwa fałszywego oskarżenia”. Tak to wygląda ten seks polityków „po polsku”. Politycy namawiani przez kobiety, ulegają, tak jak inni, własnym namiętnością, ale konsekwencje polityczne są dla nich w Polsce bardziej dotkliwe niż w innych krajach. Tą seks aferą, polskie media doprowadziły do ciężkiego kryzysu Samoobrony, a może do jej upadku.
O wiele poważniejsze afery, na tak zwanym „cywilizowanym zachodzie”, zupełnie nie rujnują kariery polityka. Prezydent Clinton towarzyszył własnej żonie w kampanii wyborczej bez cienia zażenowania.
Jednak najbardziej sensacyjną informację przynosi nam tygodnik Angora. Jak się okazuje, znany nam pisarz-mitoman Jerzy Kosiński, który wsławił się „Malowanym ptakiem”, nazwanym w Polsce „Czarnym ptasiorem”, był również kłamcą już w początkowej fazie własnej kariery na rynku amerykańskim. Jego pierwsza książka wydana w 1960 roku, którą zachwycał się Konrad Adenauer, była reporterskim zapisem podróży do Związku Radzieckiego. Historyk Instytutu Pamięci Narodowej, Janusz Wróbel twierdzi jednak, że Jerzy Kosiński nigdy w nie był w ZSRR, ale takie było zapotrzebowanie sponsorów, więc pisał to, co chcieli przeczytać.
Być może nawet nie pisał tych „reportaży”, tylko autoryzował tekst mu podsunięty. Czy to jest przypadek, że obecnie pojawili się naśladowcy tej artystycznej drogi Jerzego Kosińskiego?
Czekamy na kolejnych tego rodzaju historyków-artystów. Na tematy polskie wypowiadają się już kolejni następcy tego Nikodema Dyzmy amerykańskiej literatury.
W oczekiwaniu na duże pieniądze sponsorów i hojne media, kolejni cwaniacy ostrzą pióra, aby poniżyć Polaków zgodnie z zapotrzebowaniem politycznej i finansowej oligarchii na nowo kolonizowanej Europy.

21 maj 2008
www.wojciechborkowski.com